Jak się kochać to w Maserati

Zaczynamy nowy cykl, w którym przedstawimy Wam auta z naszej kolekcji w szerszej perspektywie. Dlaczego? Żyjemy z nimi na co dzień, są całym naszym światem. Owszem, są na sprzedaż, ale to tylko niewielka część naszej historii związanej z tymi maszynami. Staramy się nimi jeździć, i to możliwie jak najwięcej. To pozwala nam je lepiej poznać i doświadczyć rzeczy, których bez nich nigdy byśmy nie doświadczyli. Dlatego spotkać możecie nas na eventach w całej Polsce, gdzie zazwyczaj dojeżdżamy na kołach. Używanie klasyków na co dzień to przede wszystkim pasja i coś więcej, niż da się przedstawić w krótkim ogłoszeniu. Stąd pomysł. Mamy nadzieję, że przypadnie Wam do gustu.

Okiem Marty

Po raz pierwszy Maserati Ghibli poznałam bliżej w 2018 roku, kiedy jeden z naszych klientów przywiózł je na Retro Motor Show do Poznania. Urzekała mnie muskularna sylwetka, zgrabne linie, piękne i luksusowe wnętrze, oraz coś na co zwracam zawsze uwagę, czyli dźwięk. Perfekcyjnie zachowany egzemplarz z fabryczną folią na boczkach drzwi zrobił na mnie wrażenie tak duże, że każde kolejne oglądane przeze mnie Ghibli wydawało się po prostu słabe. Było tak aż do początku tego roku, kiedy Marcin napisał, że ma kolejny ciekawy egzemplarz. Nie pozostało nam nic innego, jak spakować się i przejechać do stolicy, aby zobaczyć go na żywo.

Egzemplarz zakupiony do garażu Giełdy Klasyków od razu urzekł nas kolorem nadwozia. Rosso Oriente Micalizzato z czarną skórzaną tapicerką przypadło nam do gustu. Po przywiezieniu samochodu do Poznania i pierwszym serwisie, od razu trafiło do drobnych poprawek lakierniczych (schodzący klar), a następnie na detailing.

Kiedy podjechaliśmy do Old School Detailing by odebrać Ghibli i zabrać do garażu, wiedziałam, że to miłość od pierwszego wejrzenia. Ochoczo zajmując miejsce za kierownicą, miałam pierwsze pół godziny sam na sam z Maserati. Zanim dojechaliśmy na miejsce sesji zdjęciowej w mojej głowie buzowały setki doznań, myśli i zauważonych detali. Pozycja za kierownicą nie każdemu przypadnie do gustu, zresztą jak w każdym włoskim samochodzie. Jest regulacja fotela przód-tył, jest regulacja wysokości i wysunięcia kierownicy, ale wszystko szyte na włoską miarę. Ja ze swoim 164 cm „w kapeluszu” w każdym włoskim samochodzie czuję się świetnie. Nie inaczej było w Ghibli. Fotele obite wysokiej jakości skórą bardzo przyjemnie obejmują i trzymają na zakrętach. Drewniana kierownica dodaje klasycznego charakteru i świetnie trzyma się ją w skórzanych, samochodowych rękawiczkach. Włosi potrafią zrobić wrażenie. Potrafią drobnymi rzeczami urzec i trafić prosto w podatne na piękno serce.

Pierwszą rzeczą jaką zauważyłam był widok w bocznym lusterku. Wydatne biodra, dodające Ghiblakowi sportowego charakteru nie przysłaniają widoku, ale są jego doskonałym uzupełnieniem, które przypomina kierowcy co tak naprawdę prowadzi. Objechaliśmy korki, by w końcu trafić na dwupasmówkę z ograniczeniem do 70 km/h. I prawdę mówiąc to mi w zupełności wystarczyło. Po szeregu lat spędzonych w sportowych autach na Torze „Poznań”, od klasyków nie oczekuję sportowych emocji. Oczekuję smaczków, charakteru, których Maserati Ghibli ma pod dostatkiem. Zarówno wciśnięcie gazu, jak i jego odpuszczenie sprawia taką samą akustyczną satysfakcję. Nie zawaham się użyć określenia, że Ghliblak jest jednym z najbardziej podniecających samochodów, jakie było mi dane prowadzić. Chociaż w swoim motoryzacyjnym życiu najwięcej frajdy sprawiały mi włoskie staruszki typu Autobianchi Giardiniera, z topornym zawieszeniem i brakiem synchronizacji skrzyni, lubię też bardziej nowoczesne konstrukcje, pod warunkiem, że mnie czymś zaskoczą. Maserati Ghibli przebił nawet mojego dotychczasowego faworyta w kategorii „stosunkowo nowe”, którego z rozrzewnieniem wspominam do dziś, czyli Jaguara XK8 Convertible. W mojej ocenie, ten włoski samochód to majstersztyk idealnie łączący w sobie nowoczesność ze smakiem ręcznie składanych modeli Maserati sprzed lat.

Okiem Adama

Maserati Ghibli GT to finalny efekt rozwoju linii Biturbo. Samochodów, które powstały jako bardziej przystępna linia samochodów, które wcześniej – w latach 60 i 70. – grały wyłącznie w jednej lidze z Ferrari – a w latach 80. dawały możliwość skosztowania prawdziwie włoskiego luksusu w bardziej przystępnej formie. Poszczególnych odmian Biturbo było kilkadziesiąt – gaźnikowe, wtryskowe, dwudrzwiowe, czterodrzwiowe czy nawet cabrio. Spotykałem te auta wielokrotnie – na wystawach, u dealerów, czy w ogłoszeniach. Wiele z nich stanowiło obraz nędzy i rozpaczy, z poniszczonymi wnętrzami i zaniedbane straszyły, jak się może skończyć ta historia, gdy nie dźwigniesz tematu kapryśnej natury włoskich samochodów.

Ich sylwetka zawsze mi się podobała, choć zakup związany był też z pewną dozą obaw, bo to zawsze wejścicie na nieznany teren. Tym razem zakup był mieszanką emocji i bardziej rozsądnej kalkulacji.

Jakby nie patrzeć Ghibli GT to ostatni model Maserati składany ręcznie. W poliftowej wersji GT z silnikiem 2.8 powstało ich raptem 212 sztuk… a to już daje unikalność, która jest gwarancją wzrostu wartości po latach. Jego muskularna sylwetka jest świetna. Spojrzenie przednich świateł z przyciemnionym tłem (takie otrzymało wyłącznie polifotwe Ghibli GT) i poszerzenia błotników dają mu siłę wyrazu, która w moim odczuciu bije na głowę Lancię Deltę HF Integrale. Mechanicznie – to finalna forma długiej ewolucji, więc jest najlepiej, jak w przypadku Biturbo być może.

Ten wybrany przez nas egzemplarz zapowiadał się obiecująco. Niski przebieg ledwie przekraczający 100 tys. km, świetnie zachowane wnętrze, fantastyczny kolor, choć lakier wymagał przelakierowania kilku elementów, powodem był tylko schodzący klar, bo o korozji nie było tu mowy. Problem i ryzyko było tylko jedno – auto nie odpalało. Według zapewnień sprzedającego – po prostu w pewnym momencie przestało, a jego elektrycy nie potrafili sprawnie zgłębić tematu. Cóż zabraliśmy auto do siebie, przyczyna okazała się dość banalna, zwyczajna i powtarzająca się w autach w takim wieku – zimne luty w jednostce sterującej. Auto po kilku dniach już działało, przyszła pora na serwis. Części do dość podstawowego działania z wymianą układu napędu rozrządu wraz z pompą wody plus kilku elementów zawieszenia wyniosły nieco ponad 1000 euro. Drugie tyle praca, trzecie tyle lakiernik, jeszcze detailing i… otrzymaliśmy wspaniałe auto.

Początki nie były łatwe. Znalezienie własnej, wygodnej pozycji za kierownicą trwało dobre 200 km. Trzeba uważać po czym się jedzie, bo zawieszone jest naprawdę nisko. Zdaje się być dość głośne, jednak jakby nie patrzeć to kontrukcja pamiętająca lata 80. I tak ponoć jest najcieszej z wszystkich Biturbo właśnie w Ghibli GT, poprzez zmieniony kształt lusterek… ale wszystko inne w tym aucie to magia. Trzeba być tylko uważnym, bo połączenie krótkiego rozstawu osi, dużej mocy i braku kontroli trakcji potrafi sprawić niespodziankę. Lepiej nie dociskać gazu mocno przy choć odrobinę skręconych kołach, bo kontra będzie niezbędna. W deszczu wskazana czujność i szybkie ręce, a uśmiech na ustach gwarantowany. Pedał przepustnicy chodzi z dość dużym oporem, ale to dobrze. Musisz być w pełni przekonany, że chcesz skorzystać z pełnej mocy i wtedy Maserati idzie jak złe. Jego natura jest dzika, i to jest właśnie część jego magii.

Przez 3 miesiące pokonałem nim… 3500 km. To pokazuje, że doskonale wpisał się w garaż i przypadł do gustu. Warszawa, Wrocław, Rozalin, Kielce. Byliśmy nim w wielu miejscach i póki go nie sprzedamy, w wiele miejsc jeszcze z pewnością pojedziemy. To auto, które po właściwym serwisie (póki co) nie grymasi, daje mnóstwo satysfakcji z jazdy i fantastyczne poczucie obcowania z włoskim egzotykiem, wykonanym zupełnie inaczej niż choćby jego następca, model 3200 GT. To stara dobra motoryzacja, której po prostu nie da się nie kochać.

Maserati Ghibli GT 1997 – SPRZEDANE

PS. Zdjęcia w galerii są autorstwa: Jakub Krogulec, Pancake Images i autorów. Wykonane na Auto Nostalgii w Warszawie, OWSM w Świdnicy, Forzaitalia w Rozalinie, Klasyczne Nowe Włochy w Warszawie, Classicauto Martket w Kielcach i na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich przy okazji #klasykiempomiescie. Wszędzie tam Maserati spisało się wyśmienicie.